poniedziałek, 17 października 2016

Anioły - jesteś taka jak my.

Od dziecka wiedziałam, że jestem inna. Widziałam różne dziwne rzeczy, które działy się wokół mnie, a których inni nie mogli dostrzec, często uważano mnie za wariatkę, psychiatrzy stawiali cały czas jedną diagnozę - schizofrenia, rodzina chciała mnie zamknąć w szpitalu psychiatrycznym, jedynie babcia zawsze mi wierzyła, zawsze stawała po mojej stronie, nigdy by im mnie nie oddała.
Z nią spędzałam najwięcej czasu, z domu wychodziłam tylko do szkoły, rówieśnicy uważali mnie za dziwadło, nigdy nie miałam przyjaciół. Była mi najbliższą osobą, nie chciałam tego zmieniać kochałam babcię ponad wszystko i wszystkich, kiedy spędzałam z nią czas opowiadała mi przeróżne historie, bajki, legendy o aniołach, uwielbiałam te opowiadania, wiedziałam, że dotyczą mnie. Babcia doskonale wiedziała, że je widzę, że czuję ich obecność, była taka jak ja. Opowiadała mi, o pięknej dziewczynie, ze skrzydłami, bladą cerą, mówiła, że jeśli kiedykolwiek ją zobaczę, mam robić dokładnie to o co mnie prosi.
  Miesiące mijały, babcia zachorowała, lekarze nie dawali żadnych nadziei. Wpadłam w głęboką depresję, bałam się tak bardzo. Całe dnie spędzałam przy jej łóżku, na szczęście były wakacje, nie dałabym rady się uczyć, nie wracałam na noc do domu, noce spędzałam na szpitalnych korytarzach, pielęgniarki mnie polubiły, rozumiały mnie, nie musiałam wracać do domu, a rodzina nie przejmowała się mną, nie chcieli mnie widzieć. Unikałam ich, oni mnie, w domu bywałam wtedy kiedy wiedziałam, że nikogo tam nie ma, wtedy przebierałam się, korzystałam z wolnej łazienki bez obaw, że ktoś skarci mnie za nieprzestrzeganie zasady, która dotyczyła czasu, kiedy mogłam z niej korzystać, dostawali szału kiedy tylko mnie zobaczyli. Kiedy babcia była w domu, zawsze pilnowała by nikt nie podniósł na mnie głosu, muszę zaznaczyć, że rodzice nie żyli, byli tacy jak ja i babcia, po ich śmierci wychowywała mnie ciotka, a raczej łaskawie "urządziła" mi pokój w piwnicy i pozwalała wychodzić tylko do pokoju babci. Mogłam przybywać u niej lub w swoim pokoju. Nienawidziłam ich, lecz ciotka szanowała babcię i nie ważyłaby się jej sprzeciwić, a ja nigdy nie poskarżyłam się babci, że ciotka tak bardzo źle mnie traktuje, choć po części staruszka zdawała sobie z tego sprawę, nigdy nie zwróciła uwagi ciotce, a ja nigdy się nie poskarżyłam.
  Pewnego dnia obudziłam się z poczuciem dziwnego lęku, już wtedy wiedziałam co się stało. Szybko pobiegłam do szpitala na oddział, w którym leżała babcia, nie było tam jej, jedna z pielęgniarek zauważając mnie, natychmiast do mnie podeszła, mocno przytuliła i powiedziała słowa, które zapamiętam do końca życia, które wstrząsnęły mną. "Babcia nie żyje." Wszystko zawirowało, to koniec, piekło się zacznie dopiero teraz, łzy spływały mi po policzkach, ból ogarną całą moją duszę, upadłam, płakałam, nic nie mogło mnie uspokoić, zawołano do mnie psychologa, który pracował w szpitalu, tłumaczył mi coś, mówił, nie słuchałam go, nikogo nie słuchałam, nic nie widziałam, czułam tylko ogromny strach i ból. Straciłam najważniejszą dla mnie osobę, nie mogłam się z tym pogodzić, przeklinałam cały świat, tych ludzi, wszystko. Krzyczałam i płakałam na przemian, a mój dar dostrzegania aniołów w tym momencie jakby się rozwinął, widziałam ich twarze, piękne blade twarze, uśmiechające się do mnie, wśród nich stała babcia, co prawda jej postać przypominała młodą kobietę, ale wiedziałam, że to ona. Śpiewała jakąś melodie, dopiero to mnie uspokoiło, zasnęłam, a może zemdlałam - sama nie wiem.
 Obudziłam się następnego dnia, nie było już skrzydlatych postaci, nie było także mojej ukochanej babci. Obok mojego łóżka, siedziała ciotka, a obok niej stała pielęgniarka, która wcześniej przekazała mi wiadomość, która mną wstrząsnęła. Kiedy zobaczyła, że się ocknęłam, pogłaskała mnie po głowie.
-Będzie dobrze Kochanie, zabierzemy Cię do domu.
Zebrało mi się na wymioty, nienawidziłam jej w tym momencie jeszcze bardziej, chciałam wstać i ją po prostu uderzyć. Uśmiechała się do mnie, widać było satysfakcje na jej twarzy. Nie umknęło to uwadze pielęgniarki, wyprosiła ją z sali tłumacząc badaniami, byłam wdzięczna kobiecie.
Kiedy ciotka wyszła, uważnie przyjrzałam się czarnowłosej, była ładna, szczupła z tatuażem na przedramieniu przedstawiający skrzydło, białe skrzydło anioła, miałam wrażenie, że od rysunku bije złota poświata. Odpinała mi właśnie kroplówkę, chwilę później mierzyła temperaturę, a ja ciągle przyglądałam się tatuażowi, kiedy to zauważyła spojrzała na mnie.
-I Ty będziesz taki miała, nie jesteś wariatką mała, jesteś taka jak ja, wyciągniemy Cię stamtąd, przejdziesz piekło, ale nie bój się, w końcu nadejdzie niebo.
Wyszła zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć podążyła w kierunku drzwi mijając się z doktorem, który ziewając spojrzał na papiery, które trzymał w dłoni, za nim stała już ciotka.
- Pani siostrzenica może wyjść, żadnych urazów nie zauważyłem, może wracać do domu.
- Dziękuję panie doktorze. -odpowiedziała ciotka, po czym doktor wyszedł.
Jej wyraz twarzy natychmiast się zmienił, szarpnęła moje ramię i palcem wskazała drzwi.
 Wyszłam pierwsza ze szpitala, zaraz za mną ta kobieta, podeszła do samochodu i zanim wsiadłyśmy warknęła
- Już Cię babcia nie obroni wylądujesz w domu dla świrów tak samo jak Twoja przeklęta matka.
Wsiadła za kierownicą, ja zaś zajęłam miejsce pasażera z  tyłu.
 Bałam się tej kobiety to prawda, miałam wielką gulę w gardle, ale postanowiłam sobie, że nigdy już nie będę płakać przez tą wiedźmę. Boże jak ja jej nienawidziłam. Jak teraz będzie wyglądać moje życie? Kiedy mnie oddadzą do psychiatryka? Może już jutro tam trafię? A jeśli chcą się najpierw poznęcać nade mną psychicznie bym wyglądała na obłąkaną? A jeżeliby udało mi się stamtąd uciec? Dokąd pójdę, jak będę żyła? Przecież nie oszalałam do cholery!
  Pogrążając się w coraz to czarniejszych myślach i scenariuszach nie zorientowałam się, że już dojeżdżamy do domu. Powoli wyszłam z samochodu, wszystko wokół mnie wirowało, czułam się fatalnie. Tęskniłam za babcią, powędrowałam do jej pokoju, od razu dopadł mnie znajomy zapach babcinych perfum, rzuciłam się na łózko i załkałam. Nie wiem ile tak leżałam, chyba zasnęłam, śniła mi się babcia, a może to nie był sen.. Znów była w postaci tej młodej kobiety, wyglądała inaczej, a zarazem tak znajomo. Towarzyszyło jej dwóch pięknych młodzieńców z blond włosami do ramion i złoto-niebieskimi oczami. "Nigdy nie pozwól sobie wmówić, że zwariowałaś, Kochanie. Niedługo się spotkamy. Nie bój się, nie umrzesz. Musisz najpierw przeżyć swoje piekło, jak każdy z nas. Jeśli przetrwasz spotkamy się. Kocham Cię wnuczko." Usłyszałam, a potem zniknęła, mężczyźni też. Znowu zostałam sama, ale już się tak nie bałam, wiedziałam, że babcia nade mną czuwa, ona nie zostawiłaby mnie. Nigdy. Wstałam powoli z łózka, ledwo utrzymując się na nogach podeszłam do szafy, wyjęłam ulubiony szalik babci, założyłam go i uciekłam do swojego pokoju. Tam zasnęłam na dobre.
  Nazajutrz obudziła mnie ciotka dosłownie zrywając mnie z łóżka.
- Dzisiaj trafisz tam gdzie idealnie pasujesz. Ubieraj się, czekam w samochodzie.
Nie było odwrotu, wiedziałam, że prędzej czy później tam trafię, nie wiedziałam, że tak szybko, miałam nadzieję, że poczekają przynajmniej do pogrzebu babci, cóż, ciotka nawet moich więzi z babcią nie umiała poszanować. Ubrałam się, rozejrzałam po pokoju, cóż.. gorzej jak tu nie będzie. Spakowałam kilka rzeczy do plecaka i wyszłam na dwór, wuj popatrzył na mnie z odrazą, widać było, że cieszy się z tego iż wyjeżdżam, może ja też powinnam zacząć się z tego cieszyć? Tam będą ludzie, którzy być może będą w stanie mi pomóc.
                                                                   

***
I stało się, wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym na oddziale zamkniętym. Miałam tam pozostać tak długo, aż lekarze stwierdzą u mnie, że jestem w stanie normalnie funkcjonować w społeczeństwie i nie stwarzam zagrożenia. Nie wiem co ciotka im powiedziała, ale mogę stwierdzić, że nie wypuszczą mnie szybko. Cały czas byłam naćpana silnymi lekami uspokajającymi co przyczyniło się do zaniknięcia mojego daru. Jedyne co sprawiało mi radość w tym okropnym miejscu była fakt iż ta sama piękna czarnowłosa pielęgniarka z wytatuowanym skrzydłem na przedramieniu pracowała tu i była przydzielona jako moja opiekunka. Owa kobieta mogła mieć co najwyżej 24 lata, zawsze uśmiechnięta i pozytywnie do mnie nastawiona - jako jedyna z całego personelu. Uwielbiałam ją.
- Wiesz Mała, spędzamy ze sobą tyle czasu, a ja nadal nie znam Twojego imienia-mówiąc to zaśmiała się uroczo - ani słowem się jeszcze nie odezwałaś, nie zdziwiłabym się gdybyś była niema. Jak masz na imię, Skarbie?
- Angeles - wyszeptałam.
- Ślicznie, ja mam na imię Blanca. Miło mi Cię poznać, Aniołku.
Podała mi swoją dłoń, lekko ją uścisnęłam, a po moim ciele przeszły dreszcze. Jej skóra w dotyku przypominała jedwab, była tak delikatna i... taka ciepła. Wtedy pierwszy raz spojrzałam jej w oczy, były koloru miodu, takie serdeczne, widać było w nich dobro, ale i smutek. Od dzisiaj mogłam nie robić nic innego tylko dotykać jej skóry i patrzeć w te cudowne oczy. Nie rozumiałam tego, ale też nie musiałam, Wiedziałam jedno - jeśli ta kobieta ma spędzać ze mną czas mogę już stąd nie wychodzić. Po raz pierwszy od śmierci babci poczułam się szczęśliwa.
  Blanca przychodziła codziennie, przebywała ze mną od rana do wieczora. opowiadała o sobie, o swoich planach, żartowała, śmiała się, nigdy nie była do czegoś negatywnie nastawiona. Sprawiała wrażenie wiecznie uśmiechniętej dziewczynki. Lubiłam to w niej, jej towarzystwo odpowiadało mi również dlatego, że była nadzwyczajną gadułą, nie oczekiwała ode mnie wdawania się w rozmowy z nią, po prostu mówiła i była zadowolona ze zwykłego słuchania, a ja chciałam słuchać jej pięknego melodyjnego głosu.
 Pewnego dnia, jak zwykle przyszła do mnie, lecz nie odezwała się ani słowem. Po prostu siadła obok mnie, podparła brodę o kolana i przez dłuższy czas wpatrywała się we mnie. W jej złotych oczach widać było niepokój, jakiś smutek. Chciałam ją przytulić, ale nie byłam w stanie się ruszyć, jej oczy mnie zahipnotyzowały. Ocknęłam się dopiero wtedy gdy jej ręka dotknęła mojego policzka.
- Angeles, ja.. chyba - odezwała się po raz pierwszy i przybliżyła swoją twarz do mojej - wybacz.
Pocałowała mnie. To był mój pierwszy pocałunek, nie wiedziałam jak się zachować, więc nie odwzajemniłam go, ale nie odepchnęłam jej. Tak bardzo chciałam by nie przestawała Jej usta były takie miękkie, słodkie, jej ciało pachniało tak cudownie. Czułam się szczęśliwa. Chyba zakochałam się w tej młodej pielęgniarce, a zdawało mi się, że i ona odwzajemniła moje uczucia. Przerwała. Spojrzała na mnie, a jej oczy były pełne smutku. Serce mi się krajało gdy widziałam ją w tym stanie, zawsze uśmiechnięta, radosna, a dzisiaj taka smutna.
- Przepraszam Cię.
 Wyszła z sali, nie miałam szansy zareagować, nawet nie widziałam kiedy zniknęła. cdn.

___
Em wena. Tak, natchnęło mnie.
Ciąg dalszy nastąpi.

czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział I "Nice to meet you. Black hair - Blanca"

Usnęłam. Śniła mi się ona. Jej włosy, piękne oczy, usta.. Ujęła moją dłoń, przyciągnęła do siebie, przytuliła. Następnie zbliżyła swoje wargi do moich, już miała mnie pocałować, jej twarz tak blisko gdy.. zadzwonił mój telefon. Obudziłam się i sięgnęłam po urządzenie. Przeczytałam treść smsa, który wysłał mi Pablo, chciał się spotkać. Podniosłam się z łóżka i poszłam się przebrać. Wychodząc już sensownie ubrana spotkałam Esmeraldę, która wychodziła z łazienki. Muszę przyznać, że równie pięknie wyglądała bez makijażu, z ręcznikiem na głowie i przyodziana w szlafrok.
- Dzień dobry-powiedziałam szeptem.
- Dzień dobry Angie-uśmiechnęła się mijając mnie, zniknęła za drzwiami prowadzącymi do sypialni Germana.
Westchnęłam pod nosem i odprowadziłam szatynkę wzrokiem. Gdy straciłam ją z oczu spuściłam głowę i wzięłam głęboki wdech. Udałam się w stronę schodów i zbiegłam po nich ku dołowi. Ubrałam na nogi baleriny i zgarnęłam z wieszaka dermowaną torebkę ze złotymi zawieszkami. Wyszłam na spotkanie. Wiatr owiewał moją twarz, opatulając ją jak delikatny szal. Słońce grzało mocno, przez co na moim czole pojawiło się kilka kropel potu. Odgarnęłam ręką złote pukle włosów, podążając przed siebie. Uśmiechnęłam się radośnie bez powodu. Gdy do mojej świadomości dotarło, że uśmiecham się bez najwyraźniejszej potrzeby, kąciki moich ust szybko opadły i szłam ze wzrokiem wlepionym w brukowy chodnik. Moje oczy uniosły się ku górze gdy byłam już na miejscu. Spojrzałam na srebrzysty zegarek na moim nadgarstku.
Szlag, 11:05, spóźnia się. Mam czekać na księcia... -przemknęło przez moją głowę.
Zza złocistych buków i dębów wyłoniła się postać mężczyzny z lekkim zarostem i bawełnianą koszulą wpuszczoną w jeansowe spodnie. Wstałam z ławki. Lubiłam go, a nawet kochałam. Byłam z nim w miarę szczęśliwa, nie mogłam narzekać na brak miłości ze strony ukochanego. Zaraz zza jego pleców wyłoniła się wysoka kobieta. Miała smukłą sylwetkę i delikatne rysy twarzy. Przyjrzałam się jej bardziej i dyskretniej. Jej oczy były niezwykle oryginalne, miały kolor palonej kawy, a otoczki jej źrenic miały kolor miedziany. Usta były wąskie, jednocześnie pełne. Nosek miała zadarty, wokół którego było kilka piegów. Brwi miała idealnie wystylizowane, a włosy w pełni czarne z ledwie widocznymi brązowymi odrostami. Ubrana była w białą bokserkę, na którą zarzucony miała czarny, wiosenny a'la płaszcz z krótkim rękawkiem i jasne, jeansowe rurki. Na nogach miała czarno-beżowe koturny. Na pierwszy rzut oka była ładna. Na każde kolejne, gdy szczegóły docierały do oczu robiła się coraz piękniejsza. Podobała mi się.
- Cześć Skarbie -pocałował mnie w policzek, łaskotając ostrymi końcówkami brody -...to jest Blanca Navarrete, moja znajoma z dzieciństwa.
Kobieta wyciągnęła ku mnie rękę. Zauważyłam na jej serdecznym palcu ogromny pierścień z trzema cyrkoniami. Błyszczał w słońcu.
- Miło mi. -powiedziała. Głos miała delikatny, kobiecy.
- Angie. -uśmiechnęłam się do niej, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów.
Miała mleczną cerę. Jej śniade, jednak zaczerwienione policzki miały ledwo widoczny ślad po kobiecych ustach - szminkę.
Zlustrowałam ją bacznym, lecz serdecznym wzrokiem. Uciążliwą ciszę przerwał Pablo, który zaproponował wyjście do pobliskiej kawiarni na kawę. Obydwie przystałyśmy na tę propozycję i ścieżką prowadzącą przez park udaliśmy się do wyznaczonego miejsca.
***
- A więc kim jesteś z zawodu? -zapytałam czarnowłosej, popijając kofeinowy napój.
Odstawiając filiżankę na szklany stolik uzyskałam odpowiedź.
- Nikim szczególnym, pracuję w pobliskiej szkole jako nauczycielka hiszpańskiego. 7-8 klasa to moja fucha,  moje aniołki. -zachichotała.
Wzbudziła we mnie ogromną sympatię. Patrzyłam na nią, podziwiałam jak rzadki obrazek.
- A lat masz ile, jeśli można wiedzieć?
- 24 skończone tydzień temu. -szybko odpowiedziała z lekkim grymasem który zamienił się w kobiecy uśmiech.
- Spóźnione sto lat! -pisnęłam cicho -...ja będę mieć tyle co Ty już niebawem. -poinformowałam biorąc kolejny łyk kawy. 
Pablo siedział i się nie odzywał. Patrzył przez ogromne okno, witrynę na ulicę i wertował wzrokiem każdą osobę, jakby wołał "pomocy, zabierzcie mnie od tych kobiet!", jednak jak to zwykle (lub nie) bywało - moje uczucia mogły być mylne. Ignorowałam to. Zaaferowana byłam Blancą. Nagle przed oczami mignęła mi postać Esmeraldy. Rozglądałam się wokół, błagalnie szukając ją wzrokiem. Pokłóciłyśmy się uprzednio i widziałam ją tylko w domu. Zachowywała się jakby nigdy nic, może puściła to w niepamięć. Też powinnam? Niewątpliwie. Stwierdziłam, że znów sama siebie zwodzę i zaprzestałam kręcenia głową to w lewo to w prawo w poszukiwaniu sylwetki szatynki.
- Coś się stało? -zapytała Blan, uważnie mi się przyglądając.
- Nie, nie. Nic takiego, po prostu wydawało mi się, że widzę kogoś znajomego.
I wróciłam do gapienia się w okno podczas gdy Pablo wraz ze swoją znajomą wspominali dawne czasy. Ech Esmeralda. Co w niej takiego? Oczy? Usta? Jest pociągająca? Niewątpliwie, bardzo. Jednak wiedziałam, że to uczucie jest złe i nie podlega dyskusji temu, że powinnam je zgasić. Zaczynałam rozumieć, że ze mną jest naprawdę coś nie tak. Najpierw Esme, potem Blanca. Podobają mi się dziewczyny. A Pablo? Kocham go, owszem. Ale nie wiem na jaki sposób. Sprzeczności mieszały się w mojej głowie, powodując chaos. Jeszcze głos rozmawiających towarzyszy mnie niesamowicie irytował. Otrząsnęłam się szybko i spojrzałam na czarnowłosą, która siedziała naprzeciw mnie. Zauważyłam na jej ręce rękaw tatuaży.
Szybko się spostrzegłaś Angie, brawo. - pomyślałam.
- Ładne dziary -wskazałam na ramię zapełnione różnymi 'rysunkami'.
Spojrzała na nie.
- Ach, wybryk młodości. Mam zamiłowanie do takiego stylu i piercingu. Jednak jakby wyglądała nauczycielka z twarzą w kolczykach. -zaśmiała się -...i tak miałam problemy w szkole z tym -skinęła głową ku ręce.
Uśmiechnęłam się. Spojrzałam na zegarek. Zaklęłam pod nosem, gdy ujrzałam, że wskazówki zegarka wskazują paręnaście minut po 14. Szybko wytłumaczyłam towarzyszom, że muszę się zbierać. Ze smutkiem pożegnali się a ja oddaliłam się do willi Castillo.
***
Gdy doszłam na miejsce, w domu czekała na mnie zniecierpliwiona Olga. Przywitałam gosposię, przepraszając za spóźnienie na obiad. Wszyscy już siedzieli przy stole. Wszystkich obecnych przy nim również przeprosiłam za moje opóźnienie i zasiadłam do obiadu. Wodziłam wzrokiem po konsumujących. German z zamiłowaniem spoglądał na Esmeraldę, natomiast ta miała wlepione swe piękne oczy we mnie. Właśnie teraz dotarło do mnie że patrzę na nią nawet nie mrugając. Szybko spuściłam oczy ku dołowi a następnie przeniosłam je na smutną Violettę, która dłubała widelcem w Łososiu, podpierając jedną ręką głowę. Spojrzałam na swoje danie, od razu poczułam pełność żołądka po wcześniej wypitych dwóch kawach.
- Gdzie byłaś Angie? -zapytała Esme.
Zagotowało się we mnie. Spojrzałam znów na nią. Zająknęłam się.
- Ee... W kawiarni z Blancą i Pablo.
- Blancą? -zapytała jakby trochę zdziwiona, zirytowana. Na pewno mi się wydawało, to już moja paranoja.
- Ym... Znajoma z dzieciństwa mojego partnera -poinformowałam ją.
Nie odezwała się już nic. Rzuciła nieśmiały uśmiech w moją stronę i zaczęła kontynuować jedzenie. Ja grzecznie podziękowałam za posiłek i odeszłam do pokoju. 
Opadłam na satynową pościel i przymknęłam powieki. Strząsnęłam ze stóp balerinki i ułożyłam je wygodnie w puchu. Poczułam się błogo. Dopiero teraz ból nóg dał o sobie znać. Poczułam jak morzy mnie sen, jednak odmówiłam sobie pójścia w ciepłe ramiona Morfeusza do jego krainy. Usiadłam. Usłyszałam pukanie do drzwi. Z niechęcią powiedziałam głośno "proszę". Do pomieszczenia wszedł mój obiekt westchnień - szatynka z falowanymi włosami. Mimowolnie posłałam jej rozpromieniony uśmiech. Usiadła obok mnie.
- Bardzo Cię przepraszam za wczoraj, Angie. Nie chciałam...
- Nie masz za co -przerwałam jej. -...w końcu dar przebaczania jest najpiękniejszy. -uniosłam kąciki ust.
Pocałowała mnie w policzek i przytuliła. Moją twarz oblał rumieniec, a ja poczułam się najszczęśliwsza na świecie. Przygryzłam wargę i oddałam uścisk. Była jak Anioł. Bez słowa wyszła z pomieszczenia. Dopiero za progiem powiedziała, żebym wpadła wieczorem obejrzeć z nią film. Bez zastanowienia zgodziłam się. Po zatrzaśnięciu drzwi odetchnęłam i poczułam się bardzo ograniczona, miałam zwalczać uczucie a tymczasem czuję coś silniejszego. Nawet jej dotyk przyprawiał mnie o ciarki. 
Boże, jestem nienormalna -powiedziałam sobie w myślach i ponownie opadłam na poduszki.
**********
Siems. Nowy rozdział.
Dziwnie się pisze po tak długiej przerwie.
Pojawiła się zakładka "postacie" gdzie możecie się tylko domyślać kim będą osoby które się tam pojawiły, a raczej jaką rolę odgrywać będą. :)
Następny nie mam pojęcia kiedy.

wtorek, 18 sierpnia 2015

Prolog "Raz czarno raz biało"

21.08.2014r.
"Drogi pamiętniku!
Dzisiaj po raz pierwszy ją zobaczyłam. Błoga postać w ciemnozielonych spodniach, kremowo-białej bluzce i lokach po ramiona wkroczyła do domu Castillo. Patrzyłam na Nią jak osłupiała. Uśmiechała się swoimi szklistobiałymi zębami w moją stronę. Brakowało tylko skrzydeł by nazwać Ją aniołem. Jej ciepłe szmaragdowe spojrzenie kierowało się ku mnie. Spłonęłam rumieńcem. Kąciki Jej wąskich, pociągających ust uniosły się jeszcze bardziej ku górze. Myślałam, że zemdleję.  Jej zgrabne, smukłe ciało sunęło w moją stronę najcichszym krokiem jaki słyszałam. Zagotowało się we mnie. Poczułam ciepło rozprzestrzeniające się po całej mojej osobie. Zauroczyłam się... Dziewczyną. Cicho mnie przywitała i przytuliła. "Ty na pewno jesteś Angie, ciocią Violetty, szwagierką Germana. Jestem Esmeralda, jego nowa... Kobieta". Przed kilkoma sekundami ją poznałam a już się zawiodłam.  "Witaj" - odpowiedziałam cichutko, ze spuszczonym wzrokiem. Puściła mi oczko i odeszła na piętro. Wywróciłam oczami. Uch, co ze mną nie tak?

-Robisz wszystko, dosłownie wszystko żeby zniszczyć atmosferę w tym domu! -Krzyknęła w moją stronę Esme. 
-Oczywiście, jak zwykle... -odpowiedziałam cicho.
Nie byłam osobą typowo konfliktową, zawsze ulegałam i nie dodawałam swoich "trzech groszy". Odpuszczałam. Czasami mądrzejszy ma mniej do powiedzenia. Wkurzała mnie. Och tak, niebywale mi działała na nerwy a jednak miała w sobie 'to coś' co przyciągało mnie do niej. Niebywałe jaką ekstrawertyczką być potrafiła, a ja czułam zazdrość gdy tylko w jej towarzystwie pojawiał się ktoś inny. Przyzwyczajałam się do tego uczucia, byłam w końcu z Pablo. Nie mogłam sobie pozwolić na coś takiego jak związek z kobietą, to według społeczeństwa wykracza poza normy. Mimo wszystko jej każde oskarżenie bolało. 
- Przepraszam -wydukała
- Odpuść sobie. -zostawiłam ją bez słowa w kuchni.
Wiodła za mną wzrokiem dopóki nie zniknęłam za rogiem ściany prowadzącej wzdłuż salonu. Westchnęłam. Minęłam na schodach Germana który ciepło się uśmiechnął i zapytał co słychać. Zlustrowałam go spojrzeniem i wysyczałam "nic". Od kilku dni byłam na niego wściekła za jego postępowanie wobec Esmeraldy, chociaż nie powinnam ingerować w takie sprawy. Zatrzasnęłam drzwi od pokoju i rozkleiłam się jak mała dziewczynka. Nie wiedziałam, co ze mną jest nie tak. Długo tłumaczyłam samej sobie, że to tylko chwilowe zainteresowanie kimś innym, kobietą. Wmawiałam sobie, że kocham Pablo, usiłowałam kierować swoim umysłem tak, aby wszystko było w granicach normy społecznej. Nic to nie dawało, uczuć nie da się oszukać. Serce mówi jedno, rozum drugie. Usłyszałam pukanie do drzwi. Powiedziałam tym razem głośno "proszę". W progu drzwi ukazała się moja siostrzenica. Wychudzona nastolatka, ubrana w kwiecistą sukienką i różowe bolerko, postukując pastelowymi koturnami wkroczyła do mojego pokoju. Uśmiechnęłam się niemrawo, a ona usiadła przy moim boku.
- Angie. Tylko Tobie mogę ufać. Chwila, Ty płaczesz?
- Nie, nie. Mów kochanie. -odpowiedziałam odgarniając kosmyk jej brązowych włosów za ucho.
- Coś ze mną nie tak, nie wiem sama. Jestem z Leonem ale ja... -zaczęła się plątać i niespokojnie chodzić po pokoju -...podoba mi się Fran. Rozumiesz? Co mi się dzieje ?! -krzyknęła
- Czasami tak jest, pociągają nas różne osoby. Każdy jest inny i trzeba to w sobie akceptować. Jesteśmy różni ale równi sobie. Miłość nie wybiera Złotko, zaakceptuj to. Wiem, że Ci ciężko ale...
- Niby skąd wiesz? Ty przynajmniej jesteś normalna! -Przerwała mi
Gdybyś wiedziała wszystko Violu wyglądałoby to inaczej.
- Posłuchaj mnie do końca. Wiem, że Ci ciężko, ale można to usypiać, zwalczać z czasem może minąć, jednocześnie nie wiem czy to będzie zdrowe dla Twoich relacji z Francescą. Przemyśl to.
Rzuciła mi ostatnie spojrzenie i wyszła z pokoju, mało widocznie unosząc kąciki ust ku górze.
Czyli nie tylko ja tak mam. To jakaś epidemia? 
Owszem, ja nie mogłam tego zaaprobować. Nie potrafiłam. Jednak czułam z każdym dniem silniejsze uczucie. Trudno, trzeba żyć. Zwalczę to prędzej czy później, to niezdrowe.

Cześć, witam i czołem.

Wracam! Z nowym, pokurwionym opowiadaniem o... Angieraldzie, Esmangie - jak kto woli. Czyli coś nietypowego. Nowy rozdział, a raczej prolog - niebawem.
Adios.